Nie policzę, ile nocy przepłakałam po słowach hematologa “podejrzenie leukopenii". Rano trzeba było wstać i z uśmiechem patrzeć na syna, którego dotyczyła ta diagnoza. Wiele miesięcy obserwacji, badań i strachu.
9 lat wcześniej modliłam się o cud, bo mój syn po szczepieniu od gruźlicy miał wielkiego guza, którego mieli usuwać operacyjnie. 3-miesięcznemu dziecku. Wtedy cud się zdarzył, odesłano nas z powodu świąt, a potem guz zaczął się stopniowo zmniejszać i nie zobaczyli nas już w zakaźnym.
Po każdym szczepieniu była reakcja - opuchnięta ręka, dziwna choroba kilka dni po. Odbierając kolejny telefon z przychodni dotyczący odwlekania terminu szczepienia, zastanawiam się, jaki mamy limit cudów.
Nie jestem za nieszczepieniem, mimo niepożądanych odczynów poszczepiennych (NOP) u swoich dzieci, nadal planowo prowadzałam je zgodnie z kalendarzem szczepień. Dopiero ta leukopenia mnie przystopowała.
Czy muszę dodawać, że nikt nigdy nie zgłosił żadnego NOP-u do odpowiednich instytucji?
Najczęstszym argumentem bezrefleksyjnych zwolenników szczepień, który mnie rozśmiesza, jest ten, że takie dzieci nie powinny być leczone przez publiczną służbę zdrowia. Byłam kiedyś na SOR-ze, na ogólnej sali. W pomieszczeniu przeznaczonym do reanimacji leżał pijany do nieprzytomności, zawszawiony bezdomny, zapewne nie był nawet ubezpieczony. SOR-y pewnie mają takich przypadków na pęczki. Po takim pacjencie salę trzeba porządnie zdezynfekować, zapewne procedury medyczne i środki też kosztowały. I po co to? Bo tak trzeba. A dlaczego ratujemy samobójców?
Są to skrajne przypadki, ale czasem trzeba uderzyć w wysoki ton żeby poruszyć coraz trudniejszy proces myślenia.
Zdumiewa mnie obowiązek szczepień bez brania przez kogokolwiek odpowiedzialności w przypadku powikłań. Nawet durną ulotkę apapu czytamy, a czy ktoś widział na oczy ulotkę szczepionki i miał okazję zapoznać się z działaniami niepożądanymi? Zacznijmy jednak od początku. Jak badane są nasze dzieci w celu kwalifikacji do szczepiania? Na oko. Chyba nie muszę pisać, co mówi o tym pewne powiedzenie. Każdy lekarz powinien zlecić odpowiedni panel badań, a często jest tak, że nawet pacjenta nie dotknie. Nawet dawni handlarze niewolników dotykali ludzi, a co mówić o specjaliście, w którego ręce składamy zdrowie i życie.
Inną kwestią jest polityka Ministerstwa Zdrowia obecnego rządu. Narzucając rodzicom obowiązek szczepień, jednocześnie wybrali ofertę na gorszej jakości szczepionki. Biorąc pod uwagę program 500+ i ten fakt, to jak podsuwanie deseru, na którego wierzchu są jagody. I nie wiadomo, czy to owoce jadalne, czy owoce wawrzynka wilczełyko.
Nie będę zastanawiać się, czy ktoś w ministerstwie zrobił interes życia, natomiast świetny deal zrobił koncern farmaceutyczny. Bez kupowania bloków reklam, namawiania ludzi do nabycia ich produktów. Mają pewny rynek zbytu na lata! A że ileś tam matek będzie płakać po nocach, aby rano wstać i ze spokojem mierzyć się ze skutkami takiej szczepionki, cóż, zrobi się z nich wariatki i tyle.
Miałam wujka chorego na chorobę Heinego-Medina, więc od dziecka widziałam skutki groźnych chorób zakaźnych. Chcę zaszczepić swoje dzieci, ale chce, żeby dzieci były wcześniej dobrze przebadane, a ci, którzy decydują o wyborze szczepionek, brali odpowiedzialność za działania niepożądane.
Medycyna to podobno nauka, więc dlaczego tak trudno zgłosić fakt o NOP-ie? Przecież tu chodzi chociażby o statystyki, na podstawie których wyciąga się wnioski udoskonalając badania nad kolejnymi produktami.
Nie wszyscy lekarze są ślepo zapatrzeni w środki farmakologiczne i chwała tym, którzy poświęcają swój czas i siły na szkolenie się w innych kierunkach, proponują mniej szkodliwe środki leczenia (jeśli się da). Nie mam do nich żalu, że tak cisną z tymi szczepieniami, bo co jakiś czas przychodzi taka pani z Sanepidu i ma wszystko gdzieś, u niej muszą zgadzać się tabelki i koniec.
A ty matko siwiej ze zmartwienia i płacz do woli po nocach.
Chętnie zrzeknę się pieniędzy z 500+ za przywilej decydowania o czasie szczepień swoich dzieci, co, o ironio, jest prawem rodziców w większości państw.
Pieniądze zawsze sobie zarobię, ale zdrowia i życia moich dzieci nikt mi nie odda.
Ha, przedziwny tekst. Dlaczego? Bo taki wyważony. Na ogół jest napieprzanka całkowitych przeciwników szczepień, którzy zupełnie nie chcą słuchać żadnych argumentów i widzą wirus autyzmu w każdej fiolce, ze zwolennikami, czyli tymi, których (i ich bliskich) żaden NOP nie tknął.
OdpowiedzUsuńZawsze stresowały mnie szczepienia, ale jakoś się udawało. Ale znam historie o tym, że lekarz nie widział przeciwskazań, a jednak były, a nawet, że pielęgniarka nie zaszczepiła dziecka (u którego właśnie zaczynała się poważna infekcja) wbrew decyzji lekarza. I tak, też bym chciała mieć pewność, że dzieci mają podaną najlepszą z możliwych szczepionek.
Haniu, mój syn rzadko ma objawy choroby. Robimy morfologię i masz, wirus! A po nim nic a nic nie widać.
UsuńNa nawalankę brak mi ochoty, czasu i energii. Stosuję rzeczowe podejście do tematu, uczciwe z każdej strony.
Nieludzkie są metody eksperymentowania na nas przez koncerny farmaceutyczne. Cyniczni do bólu, nastawieni wyłącznie na zysk. Nie wierzę im za grosz.
Mocno irytujące jest działanie ministerstwa na szkodę swoich obywateli. To takie orwellowskie...
Chyba nie jesteśmy w matrixie, bo tam na pozór było cacy, a tu jest ch**nia z grzybnią jak powiedział po polsku Rokita w Legendach Polskich.
Muszę jeszcze coś dodać.
UsuńKilka razy próbowałam wytłumaczyć, że nie jestem przeciwniczką szczepień, tylko systemowi, który nie pozwala na zgłaszanie NOPów i traktowania rodziców mających wątpliwości jak oszołomów.
Nie dało się. To jest porazające.