środa, 4 stycznia 2023

Cud naturalny

Podobno najlepiej pisze się o tym, co człowieka dotyka bezpośrednio. W takim razie dziś będzie o chorobach i ziołach. Piszę tutaj o swoich doświadczeniach, do niczego nie namawiam. Tekst ku refleksji.

Na studiach chorowałam na coś przewlekle. Trzy antybiotyki i nic. Koleżanka zaproponowała: postawię ci 2x bańki, dzień po dniu, wyleżysz i powinno pomóc". Byłam pod ścianą, nie miałam nic do stracenia, więc zgodziłam się. Wyciągnęło mnie to z choroby i zyskałam dużą odporność. Dało mi to do myślenia. Urodziły się dzieci i chociaż mają żelazną odporność, czasem coś się przyplatało, zwłaszcza w wieku przedszkolnym i, co gorsza, my - rodzice, gorzej to przechodziliśmy niż one. Kontakt z lekarzem rodzinnym skutkował receptami na leki często
reklamowane, drogie i , co gorsza, nieskuteczne. Lub bezradnością. Zaczęłam drążyć, co natura ma do zaproponowania. Okazało się, że bardzo dużo. Tak dużo, że po kilkunastu latach czytania, kursów, eksperymentów, dochodzę do wniosku, że więcej nie wiem, niż wiem. Zioła wymagają
wyjątkowej pokory. Od zawsze wiedziałam, że nie będę Ieczyć ludzi, bo nie jestem lekarzem, a studiów medycznych nie uda mi się skończyć w tym życiu. Fitochemia to jedno, ale dobra znajomość biochemii i anatomii to inna sprawa. Po co więc wydaję dużo pieniędzy na fachowe kursy fitochemiczne? Żeby leczyć siebie i rodzinę. Żeby jak najrzadziej oglądać bezradna minę lekarza POZ.
Umówmy się, medycyna jest super. Staram się czytać nowe badania, obserwuję jakich cudów dokonują specjaliści w salach operacyjnych. Patrzę i podziwiam. Jednak paradoksalnie ta medycyna bezradna jest w wielu schorzeniach przewlekłych. Niedawny wirus pokazał jak nie radzi sobie w leczeniu chorób wirusowych, a często tak jest też w przypadku chorób bakteryjnych (temat oporności bakterii na antybiotyki). A są sytuacje,  gdzie trzeba do lekarza i koniec.

Zachorowałam na COVID, zanim stalo się to modne - jak dodaję żartem. Gdy ogłosili pandemię,  zaczęłam wstawać z łóżka. Nie wysyłali na testy, ale objawy 100%. Mocno mnie wzięło, ale wyszłam z tego z pomocą ziół i bez powikłań. 1,5 roku później złapałam wariant delta i ten nie brał jeńców. Moja wiedza okazała się za mała. Telefon do lekarza POZ i błaganie o cokolwiek, bo dusiłam się już. Słowa zapamiętałam na zawsze: "Wie pani, możemy służyć wsparciem (rozmowy telefoniczne), paracetamolem, a będzie, co będzie." Ach, czyli klasyczne "maszeruj albo giń". Dobre! 
Nie zamierzałam się jednak poddawać, więc napisałam błagalną wiadomość do znajomej lekarki, która na własną rękę zaczęła uczyć się jakiś czas temu ziół, bo przecież nie ma tego na studiach. 2 godziny póżniej miałam flaszeczkę mieszanki ziołowej na wycieraczce. Byłam w okropnym stanie. Schudłam w 10 dni około 15 kg, a saturacja leciała na łeb na szyję. Efekt placebo nie miał szans. Zaczęłam przyjmować dawki według zaleceń. Następnego dnia rano poczułam, że chyba będę żyć. Potem dobrałam już sobie zioła na rekonwalescencję i chociaż pierwsze wyjście na podwórko pokazało, jak bardzo jestem słaba (na każdym stopniu schodów odpoczynek), z każdym dniem czułam stopniowy przypływ sił. Efekt był taki, że gdy 2 tygodnie od wzięcia tej mieszanki wysiadłam z auta na wsi, usłyszałem od wujka: "gdybym wtedy nie dzwonił do ciebie i nie słyszał w jakim jesteś stanie, nie uwierzyłbym, że byłaś tak bardzo chora." Też trudno było mi w to uwierzyć, bo byłam w pełni sił, bez żadnych powikłań. Cud? Tak, fitochemiczny 😉 Wręcz naturalny.
Zioła to nie jakieś czary - mary. To czysta nauka, którą jednak rośliny zaskakują, mimo rozwoju
technologii i sposobów badania. Nie uznaję żadnych zabobonów. Robią tylko ziołom krzywdę. Naprawdę nie trzeba dorabiać naturze dziwnych teorii, wystarczy czysta nauka, co udowadnia w Polsce np. dr Różański. Dane ziele/zioło to zbiór aktywnych chemicznie związków. Jeśli pozna się, co gdzie jest, jak i kiedy działa, otwiera się przestrzeń do działania. Wiedza to podstawa.
Nie należy stosować zioł bezrefleksyjnie, bo np. Goździkowej pomogły. W systemie zdrowia
ukierunkowanym na dobro pacjenta lekarze uczyliby się ziół na studiach, a nam przepisywali
środki dopasowane ściśle do naszych potrzeb. Pamieta ktoś jeszcze lekarstwa recepturowe? Kiedyś były takie i służyły pacjentom. 
W imię czego umarło tylu ludzi na sławnego wirusa? Jeśli nie ma na to celowanego konkretnie lekarstwa, dlaczego nie stosować tego, co jest (paracetamol nie działa, nie ośmieszaliby się proponując coś takiego), żeby tylko ulżyć ludziom w ciężkim przebiegu choroby, a może i ocalić życie? Nigdy nie zrozumiem tego. A jeśli to cynizm związany z pieniędzmi, to system nadaje się do zaorania, bo nie służy pacjentom, a tylko interesom pewnej grupy ludzi.

Nie ma cud - leków, które uleczą natychmiast. Jak rozwój choroby potrzebuje czasu, tym bardziej
potrzeba czasu na powrót do zdrowia, powrót do równowagi organizmu. Dlatego chociaż mam
w domu świetne lekarstwo na grypę, które zaskakuje mnie pozytywnie działaniem (po objawach
myślałam, że padnę na długo i będą cierpieć mocniej, dużo mocniej), pokornie położyłam się
do łóżka zgłaszając nieobecność w pracy, którą niesamowicie lubię i dochodzę do siebie. Jeszcze kręci mnie w mięśniach, odkasłuję co nieco, ale już czuję energię życiową i jeśli dam sobie czas, wrócę mocniejsza. Wrócę szybciej i mniej wycierpiwszy. Ile wydam na terapię? Jakieś 100 zł. 

Jak zmienić system opieki zdrowotnej (o ile w ogóle jeszcze można to zrobić)? Nie wiem. Może pomyślimy o tym wspólnie? Jedno Wam napiszę, a raczej powtórzę - wiele chorób można, "ogarnąć" ziołami. Medycyna inwazyjna jest niesamowita, ale weź taką wylecz szybko jelitówkę, która potrafi ostro człowieka przeciągnąć, a w naturze akurat jest coś, co działa natychmiast.
A tak w ogóle - przecież jedno nie wyklucza drugiego -  obie dziedziny mogą uzupełniać się
tak świetnie!
O ziołach mogę godzinami mówić i pisać długo, więc żeby Was nie zamęczyć, życzę wszystkim zdrowia i dobrych, rozsądnych lekarzy w razie choroby. Najlepiej takich, którzy wiedzą jak korzystać też z dóbr natury i nie boją się tego robić.