czwartek, 26 stycznia 2017

Moje rendez-vous



„A może coś mi doradzą? W czymś mi pomogą?“ pomyślałam optymistycznie wybierając się do Powiatowego Urzędu Pracy. Bo ileż można wychowywać dzieci łapiąc w tzw. międzyczasie różne umowy zlecenia. A z pisania zarobiłam 30 zł 15 lat temu, tworząc jeszcze na studiach opowiadanie o Układzie Słonecznym. Żaden ze mnie szczur, nie umiem się ścigać z całą rzeszą copywriterów. Na szczęście mam wiele zalet. Bystra, słowna, solidna, o wielu talentach. Normalnie człowiek renesansu a takim teraz najtrudniej. Jednak żadnej pracy się nie boję.

Po samodzielnym szukaniu postanowiłam dać szansę wyżej wspomnianemu urzędowi. W końcu trzeba zwiększyć swoje szanse. Nie zniechęciła mnie nawet kosmiczna ankieta, którą wypełniłam online. Nie byłam na studiach dobrym programistą, chociaż zdarzały mi się momenty, np. w obliczu egzaminu poprawkowego, ale ci informatycy, którzy stworzyli ten koszmarek na stronie PUP, dawniej mogliby być posądzeni o skończenie studiów dzięki łapówkom. Pomijam radosną twórczość jeśli chodzi o listę umiejętności i zawody, ale sama konstrukcja tych list woła o pomstę do nieba. „Kazałbym tym informatykom wypełnić te ankiety po 100 razy“ stwierdził mój mąż, czynny i bardzo dobry informatyk.
Udało się! Umówiłam się na konkretny termin, bo chociaż umiem czekać matki są ćwiczone przez dzieci w cierpliwości), to nie widzę sensu podziwiania płytek terakoty w poczekalni, gdy można się zapisać online.
Poszłam zabierając świadectwa ukończenia szkół.

Chciałam być biała kartą. Chciałam dobrać do swoich umiejętności i zdolności pracę, która będzie dla mnie. Chciałam zacząć nowe, zawodowe życie.
Zażądano ode mnie tak absurdalnej ilości papierów, że patrząc na te komputery na biurkach, zastanawiałam się, ile to kasy wyrzucono w błoto na informatyzację urzędów i po co one żrą prąd. Pani powinna kilkoma kliknięciami sprawdzić, gdzie byłam zatrudniona, czy i ile posiadam ziemi itp. itd.
Przede mną stanęła wizja biegania po mieście i proszenia byłych pracodawców o zaświadczenia, że kiedyś coś im tam robiłam. Żeby tylko miasto! Współpracowałam z firmami  z różnych miast Polski! A że posiadam kawałek ziemi, czekała mnie wyprawa do jednej z gmin.

Popatrzyłam na panią siedzącą przy komputerze i zapytałam „A w ogóle warto się tu rejestrować?“ Pani popatrzyła na mnie i nie potrafiła udzielić jednoznacznej odpowiedzi.
Wyszłam, obejrzałam się na Bogu ducha winny budynek i mruknęłam do siebie „zaorać!“

Z tego co wiem, mnóstwo różnych funduszy idzie na różne szkolenia (usłyszałam, że może się załapię a może nie), staże (słabo płatne i dostanie graniczy z cudem). Mnóstwo pieniędzy idzie na pensje dla całej rzeszy pracujących tam urzędników. Źle ludziom nigdy nie życzę, ale chciałabym aby nastąpiła zamiana ról. By ci wszyscy tworzący te absurdalne przepisy, bazy danych i wszystko inne, głupie i nielogiczne, przyszli do urzędu szukając wsparcia, pomocy a przede wszystkim pracy.
Dlatego jestem całym sercem za postulatem ruchu Kukiz '15 by zlikwidować PUP-y (zabawnie wyszło z tym skrótem). Czytając ich propozycje dowiedziałam się, że państwo obecnie wydaje na to 12 miliardów złotych rocznie! Za co??? Chyba za ukrywanie bezrobocia dzięki zatrudnianiu tej rzeczy nieefektywnych urzędników.

Kukiz '15 proponuje ponadto:
- wprowadzenie powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego bez potrzeby rejestrowania się w PUP;
- przeniesienie form aktywizacji zawodowej na poziom gminy i włączenie ich w narzędzia pracy pracownika socjalnego – likwidacja PUP;
- usługi pośrednictwa pracy rozliczane za efekty. Zlecenie na zewnątrz tej usługi i płatność za konkretny efekt.

Bardzo mi się to podoba, bo w praktyce wychodzi, że znacznie taniej i efektywniej jest zlecić coś firmie niż mielić machiną państwową.

Biorąc pod uwagę, że to (być może) pieśń przyszłości a teraźniejszość rządzi się swoimi prawami, trzeba przywołać starą zasadę „umiesz liczyć, licz na siebie“ i kontynuować orkę na polu pod nazwą „rynek pracy“.
Tak więc, gdyby ktoś potrzebował sprawnych rąk wraz ze sprawnym umysłem do pracy, z całą lista innych zalet to proszę dać znać, nie pogniewam się nawet za pół etatu, bo jednak polski rynek czytelniczy to nie Ameryka i teraz doskonale rozumiem, dlaczego nasi pisarze przymierali głodem.

Mimo wszystko z optymizmem
Basiek May-Chang

(zdjęcie: Concord90 - pixabay.com)

środa, 18 stycznia 2017

Podmiana



Przychodzi pijany Nowak do domu. Usiadł przy stole , odwaga go szarpnęła tak na 300% i jak walnie pięścią w stół:
- I kto w tym domu rządzi!?
A tu żona ŁUP go wałkiem w łeb.
- No co, zapytać nie można? - Nowak na to ugodowo.

Obserwując kabaret serwowany nam od jakiegoś czasu przez naturszczyków z Wiejskiej aż korci by złapać wałek do ciasta i zdzielić po tych fruwających w oparach absurdu łbach.
Właściwie lata naszej wolności wyglądają jak taniec pijanego na dawnej, wiejskiej zabawie. Krok do przodu, dwa do tyłu, jakieś trudne do zidentyfikowania pląse, bo czy to jeszcze taniec, czy napad jakiejś choroby? Cud, że to się jako tako trzyma kupy, chociaż niektórzy jakiś czas temu wspominali coś o kamieni kupie.

Od zawsze przyglądam się „co tam panie w polityce“ i od lat zadaję sobie pytanie - dlaczego nie wdraża się u nas rzeczy, które świetnie sprawdziły się w innych krajach? Jest takie powiedzenie: uczmy się na błędach innych, bo na naukę na swoich może nie wystarczyć nam czasu. Przecież ci wszyscy eksperci doradzający ministrom muszą rozglądać się po świecie, czytać, obserwować to i owo. Nie jesteśmy jedynym krajem mającym system emerytalny, służbę zdrowia, podatki i cały ten majdan. Wiadomo, że różne kraje różnie sobie z tym radzą, ale przecież są takie, które robią to dobrze. Można podpatrzeć to i owo, zastanowić się, jak wyglądałoby to na naszym gruncie, dostosować i wprowadzić ku zadowoleniu innych.

Jeśli widzę, że mój sąsiad świetnie zarządza swoją firmą to czy jest jakiś zakaz zastosowania jego metod na moim podwórku? Czy koniecznie na złość babci muszę odmrozić sobie uszy?
Przecież jest tyle wypracowanych przez innych, dobrych rozwiązań. Nie muszę ślepo stosować wszystkiego z jednego państwa. O, kraj A ma dobre to i to, warto rozważyć takie zastosowanie u nas. Kraj B od lat z powodzeniem stosuje takie rozwiązanie, spróbujmy i u nas, bo mamy podobne warunki.
Jeśli nie jest się w stanie wykrzesać z siebie dobrych, nowatorskich rozwiązań, co złego jest w zapożyczaniu od innych?

Wróćmy jednak do Nowakowej z wałkiem. Obserwując całą tę g*wnoburzę w Sejmie (coś się ostatnio rozpolitykowałam) przyszła mi do głowy pewna myśl. Posłowie trochę zarabiają i nie sądzę, by zarządzając swoim domowym budżetem mieli równie duży deficyt co ten, który przyklepują w Sejmie. Ktoś w ich rodzinach kontroluje przychody i wydatki żeby wszystko grało, więc może zamiast posła X niech w parlamencie zasiądzie ta osoba, czyli np. jego żona, bo NIE WIERZĘ, że człowiek, który zgadza się na rażącą niegospodarność w kraju, potrafi ogarnąć coś poza kocią kuwetą. 
Nie wiem, kto zarządza gospodarstwami pań posłanek, może ich gosposie? Zostawiam ten temat do dyskusji i nie ukrywam, że czekam na inwencję twórczą czytelników.

Od lat ogarniam kocie kuwety, domowy budżet spokojnie spoczywa w moich rękach i dotychczas nigdy nie wkroczyła nań mężowska kontrola. Nasz roczny deficyt w postaci niewielkiego debetu na koncie nie wystarczyłby na osławione ośmiorniczki. Gdy trzeba, zaciska się pasa, gdy są środki, jest czas na inwestycje. Samo życie. Prawda?
A może po wyborach a przed zaprzysiężeniem posłów zrobić im test? Dać 2 tys. zł miesięcznie żeby jeden z drugim za to przeżył? Zapłacił czynsz, rachunki za prąd, gaz, telefon, kupił jedzenie i wszelkie niezbędne rzeczy a przy okazji przyjrzał się, ile musi oddać w formie podatko-haraczu. Oczywiście po każdym miesiącu musiałby się rozliczyć co do złotówki. I nie ma mowy o korzystaniu ze swoich środków!
Jeśli przeżyje 3 miesiące takiej próby, można zaprzysięgać.
I tak miałby od nas lepiej, bo dostałby te pieniądze a my musimy je ciężko zarobić.

Z zacięciem gospodarczym
Basiek May-Chang

(zdjęcie ze zbiorów Centralnego Muzeum Włókiennictwa)

niedziela, 8 stycznia 2017

Totalna dewaluacja



Kilka lat temu, pierwszy raz zajrzałam do zadań maturalnych z matematyki. Nie wiem czego się spodziewałam, ale to, co zobaczyłam, zaskoczyło mnie.
„Cholewa jasna, przecież takie zadania rozwiązywaliśmy w ósmej klasie przygotowując się do olimpiady przedmiotowej!“ nie dość, że pomyślałam sobie głośno to jeszcze podzieliłam się tym z otoczeniem. Otoczenie smętnie pokiwało głowami.

Wtedy na dobre dotarło do mnie to, że wykształcenie nam się zdewaluowało. Mnóstwo ludzi ma dyplomy tylko są one g*wno warte. Mogłam się o tym przekonać obcując ze znacznie młodszymi współpracownikami. I nie chodzi tu o jakieś wywyższanie się, umiejętność rozwiązywania równań różniczkowych (sama wywaliłam to z pamięci jak wiele innych, zbędnych teraz rzeczy). Chodzi mi o rozsądek, logikę, wyobraźnię. Młodzi ludzie mają wokół mnóstwo elektroniki, potrafią się nią posługiwać, ale już nie mają pojęcia jak to działa, nawet tak ogólnie.
Mam wrażenie, że im więcej techniki, tym mózgi większości przestają myśleć. Paradoksalnie powoduje to ogłupienie większości. Powstają z nas takie tresowane pieski Pawłowa - jak nam urządzenie „zagra“ tak do tego „tańczymy“. Coraz trudniej o chwile refleksji. Bodźce atakują nas zewsząd. Pędzimyyyyyy... i głupiejemy.

Nie powinno mnie tym samym dziwić to, co widzę w mediach. „Sześciu króli“ tak weszło do naszego słownika, że podobno księża zaczynają się przejęzyczać. Może dzięki temu nie wejdzie do obiegu czwarty król - Belzebub, którego wymienił niedawno jeden z posłów PO, sześciu jednak brzmi zabawniej niż czterech z posępnym demonem.

Starzeję się pod pewnymi względami. Nadal potrafię bawić się lepiej bez kropli alkoholu niż obecna młodzież po dopalaczach (jeśli w ogóle przeżyje takie doświadczenie), ale stałam się chyba bardziej wymagająca. Wychowałam się w zupełnie innych czasach. Z jednej strony cenzura, bardzo realna groźba represji za mówienie pewnych rzeczy a z drugiej pewne standardy. Dyplom magistra znaczył wiele, bo na studia nie było łatwo się dostać i je skończyć. Telewizja smutna. W teleturniejach liczyła się głównie wiedza, często ogromna (Wielka Gra), nikt nie wypinał tyłków, nie gził się w kąpieli z bąbelkami a dziennikarze nie przerywali rozmówcom.

Nie tęsknię do jedynego programu TVP, który ściągała nasza antena, ale tęsknię do pewnych standardów dziennikarskich a może bardziej do pewnej kultury. Nie potrafię obecnie oglądać i słuchać programów publicystycznych, bo przerywających ludzi mam ochotę chwycić mocno za ucho i wyprowadzić ze studia. Nie cierpię przerywania wypowiedzi, przekrzykiwania się, bo program staje się nieczytelny i oglądanie staje się stratą czasu. Napastliwy ton prowadzących, przerywanie w dogodnym dla siebie momencie by chwycić za coś wyrwanego z kontekstu. Przecież takie coś nie ma w ogóle sensu!

Wracając do sześciu króli i czwartego, czyli Belzebuba. Nikt nie pozjadał wszystkich rozumów świata, chociaż trzej królowie funkcjonują od dwóch tysięcy lat i trochę dziwne, gdy ktoś nie zna ich liczby, ale... Dobra, ktoś nie wierzy w Boga, nie interesuje go religia ani nawet historia, zdarza się. Dlatego nie rozumiem tego brnięcia w śmieszność. Co, kłania się system testów w edukacji? A nuż może trafię prawidłową odpowiedź?

Wiem,  nie ma co wymagać od polityków pewnych rzeczy. Może kogoś to oburzy, ale moim zdaniem polityk to taki ktoś gorszy od pań negocjowalnej profesji. Jeśli gdzieś natykamy się na takie panie to przynajmniej wiemy z kim mamy do czynienia a spotykamy polityka, taki porządnie ubrany ktoś. Ładnie skrojony gajerek, czysta koszula, lepiej lub gorzej dobrany krawat. Czar pryska, gdy taki otwiera usta lub śledzi się jego „dokonania“.
Wiem, że wszechobecne spodnie typu rurki nie współgrają z tym, ale miej człowieku jaja by powiedzieć - proszę wybaczyć, ale jestem niewierzący i nie znam imion króli (w odniesieniu do Trzech Króli używa się tej formy jako archaizmu, bo normalnie użylibyśmy „królów“), proszę wybaczyć, ale nie leży to w gestii moich zainteresowań itp.  A tak, są z głupich wypowiedzi osób publicznych jaja jak berety i  tematy do kolejnych memów.

Ktoś niedawno powiedział, że nie dziwi się, że obecne kabarety są takie słabe, bo politycy zawłaszczyli sobie tę sferę i zastąpili kabareciarzy. Nie sposób nie zgodzić się.

Zdewaluowało nam się bardzo wiele istotnych rzeczy. Niby przyzwyczajali nas do tego od 25 lat a prym wiódł naczelny elektryk kraju twierdząc np. że są plusy dodatnie i plusy ujemne (chyba nie stosował swoich teorii wykonując wcześniej swój zawód, bo nie miałby teraz w dorobku tylu tysięcy memów tylko grób z informacją o śmierci wskutek nieszczęśliwego wypadku przy pracy), ale jednak dziwnie obserwować ludzi, którzy mają istotny wpływ na nasze życie a jednocześnie mają mniejszą wiedzę i kulturę od pani Gieni z mięsnego. 
Pani Gienia doskonale umie liczyć pieniądze i chociaż nowoczesne kasy pokazują jej ile ma wydać reszty to ona i tak wie swoje, bo elektronika może czasem nawalić a kto jej pieniądze potem odda? Pani Gienia zna się na ludziach, jeśli czegoś nie wie to nie chlapie językiem, bo nie lubi kompromitować się. Pani Gienia wie, że jeśli oszuka klienta, to on nie wróci a jeśli oszuka na fakturze, to nie dostanie więcej towaru. Pani Gienia ma po prostu charakter, normy moralne i jaja by tego przestrzegać. I nawet gdyby nosiła rurki to nie przeszkodziłby by jej w posiadaniu tych jaj.

Basiek May-Chang
(też z jajami)

(grafika - pixabay.com)