„Co jest z tym pytaniem nie tak?” próbowałam ustalić od bardzo
wielu lat. Właściwie od jakichś 25.
Zbyt ogólnikowe. Zbyt łatwo rzucane. Jakieś takie…
Właśnie, jakie?
Irytowało mnie, drażniło. Wparowywało w moje życie jak stryjna
Jankowa w czas świniobicia za życia moich rodziców w zamierzchłych
dla większości latach 80 XX wieku.
[Moi rodzice nigdy nie mówili, kiedy będzie u nas świniobicie.
Głównie z powodu stryjecznej ciotki, która wpadała
niespodziewanie wtedy do nas z pobliskiego miasteczka i milcząco
wyłudzała od mojej mamy najlepsze kawałki mięsa. Stryjna nie
bywała u nas często, ale gdy trwały czynności przy świni, nagle
zatrzymywał się autobus przed naszym domem, a ten był pomiędzy
odległymi przystankami, otwierały się drzwi i wysiadała ONA.
„Ta to ma nosa” kwitował z rezygnacją mój ojciec.
„Ta to ma nosa” kwitował z rezygnacją mój ojciec.
Dla przypomnienia dodam, że wtedy telefony były rzadkością. Nikt
nie śnił o czymś takim jak komórka, internet i wszelkie
messengery.]
Na „co słychać?” na początku odpowiadałam dość chamsko,
wyłapując z tła dźwięki i odpowiadając pytającemu zgodnie ze
stanem faktycznym. Taka moja faza trwała długo, aż część osób
przestała pytać (i dobrze). Zawsze miałam duży kłopot z taką
indagacją. To zapytanie wprawiało mnie w duże zakłopotanie, no bo
jak odpowiedzieć komuś w jednym zdaniu i zawrzeć wszystko, co dla
mnie ważne, a co zdarzyło się od ostatniego spotkania, które
zazwyczaj było kilka lat wcześniej? Taka kondensacja przekraczała
moje możliwości.
Nie miałam innego wyjścia. Aby nie być chamską (okres
młodzieńczego buntu na szczęście kiedyś się kończy, nie
szkodzi, że czasem w okolicach trzydziestki), korzystałam z
amerykańskiego „dziękuję, w porządku”, co pozostawiało we
mnie rozdrażnienie, ale wolałam uciąć temat i nie myśleć nad
innymi odpowiedziami.
Ostatnio tego trupa z szafy wyciągnęła moja znajoma i jestem jej w
sumie wdzięczna, bo tym razem chyba dotarłam do sedna.
Znajoma zadała mi to pytanie kilka dni temu w sms-ie, a że od dawna nie korzystam
z chamskiej wersji odpowiedzi i znajomą dość lubię, więc
odpowiedziałam, jak mogłam najlepiej.
Myślę, że odpowiedź na „co słychać” jest szczególnie
trudna dla introwertyka. Introwertyk jest osobą, która głównie
żyje wewnątrz, w swojej głowie. Oczywiście ma życie zewnętrzne,
jakie tylko sobie zapragnie i zdoła zrealizować, ale najwięcej
dzieje się w głowie. Nie chodzi o coś takiego jak schizofrenia.
Absolutnie! Odkąd mamy badania pozwalające na obrazowanie pracy
mózgu, naukowcy zauważyli, że mózg introwertyka wykazuje
aktywność bioelektryczną bez względu na to, czy taka osoba
pracuje, czy odpoczywa.
„Co słychać?”
„Aaa, pracowałam nad sobą i zmieniłam takie i takie zachowanie,
bo zauważyłam, że to mi nie pasuje do spójnej całości. Znacznie
lepiej się teraz czuję, a najbliższym też jest ze mną lżej.”
„Co słychać?”
„Wymyśliłam wiele świetnych tematów do pisania! To nic, że
jeszcze ich nie zrealizowałam, tylko zapisałam, ale są! >>Leżą<<
w notatniku i czekają.”
„Co słychać?”
„Znalazłam przynajmniej 5 leczniczych zastosowań pewnej mieszanki
olejków eterycznych! Zupełnie innych niż osoby, która je
opracowała! Są super!”
(Mogę tak długo.)
Rozumiecie? Nie wakacje na Bali, nie nowy samochód, super chata i
czerwone paski na świadectwach dzieci.
[W tym momencie chciałam błysnąć humorem i napisać, że nie
byłam na bali, bo nie mogłam się na nią wdrapać, ale mój
wewnętrzny purysta językowy nakazuje, że jednak mówi się „bela
słomy” a nie „bala słomy”.]
Owszem, mam swoje życie, które jest bardzo fajne. Problem w tym
(dla innych, bo osobiście jestem bardzo zadowolona), że lubię
życie poukładane, więc dla większości ludzi nie jest dość
ekscytujące.
Ostatnio odpowiadałam zgodnie z prawdą, że na zewnątrz niewiele
się chyba zmieniło, ale wewnątrz… Jest moc! Mam wrażenie, że
równie dobrze mogłam powiedzieć np. „spaghetti z mąki pszennej
gotowane 8 minut.” Może wtedy ktoś zainteresowałby się,
dlaczego 8 a nie 10 minut. Lub 7. Ale taki mniej więcej był
oddźwięk.
Chyba już wiem, co jest nie tak z pytaniem „co słychać”.
Znajoma, gdy jej szczerze odpowiedziałam, zamilkła. Nie było
żadnego „ale fajnie”, „świetnie”, „ciekawe” lub "nieciekawie", "słabo", "nuda" itp. itd.
Nie było NIC.
Mój introwertyczny mózg zajął się „co słychać”,
przeanalizował różne znane zachowania i wyciągnął wnioski.
I chyba prawda jest taka, że tych, co pytają „co słychać”,
tak naprawdę to nie obchodzi. Ludzie, którzy chcą być ze mną
blisko, którzy są blisko, nawet po latach braku kontaktu, nie
pytają w ten sposób. Inicjują rozmowę inaczej i dowiadują się.
Przepraszam, ale moim zdaniem, „co słychać” jest takim
zagajeniem na odp***dol. „Tak naprawdę mnie to nie obchodzi, ale
chyba coś wypada powiedzieć/napisać.”
Postanowiłam, że na „co słychać” nie będę nic odpowiadać.
Skoro pytającego nic to nie obchodzi, to szkoda mi czasu na
wymyślanie, jak przekazać ten cały ogrom w jednym zdaniu (lub
nawet kilku). Rozumiem, że moje wewnętrzne (i zewnętrzne również!)
życie może nie być dla innych ciekawe. Nie ma problemu, naprawdę
to rozumiem. Wystarczy, że dla mnie jest, bo to ja nim żyję.
Parafrazując piosenkę Pawła Domagały:
Weź nie pytaj…
Mam największą przygodę jaką
Zesłał mi Pan - swoje życie (Alleluja!)
Ja się nie nudzę...
Jeśli interesuje Was naprawdę, co się u mnie dzieje, chcecie w to na chwilę wejść, nie pytajcie „co słychać”, bo nastanie cisza. Właściwie to możemy również pomilczeć, lubię ciszę :)
Mam największą przygodę jaką
Zesłał mi Pan - swoje życie (Alleluja!)
Ja się nie nudzę...
Jeśli interesuje Was naprawdę, co się u mnie dzieje, chcecie w to na chwilę wejść, nie pytajcie „co słychać”, bo nastanie cisza. Właściwie to możemy również pomilczeć, lubię ciszę :)