W domu rodzinnym byłam uczona szacunku do chleba. Mama opowiadała o swoim powojennym dzieciństwie, gdy była taka bieda, że znajdując kawałek nadpleśniałego chleba, wycierała go o ubranie i zjadała. W moim rodzinnym domu doskonale wiedziano, ile trzeba pracy, aby powstał bochenek chleba. Ba, sama w tym częściowo uczestniczyłam od dziecka. Wakacje dzieci na wsi kilkadziesiąt lat temu były sielskie, ale też dawały w kość. Upał, pragnienie pali okrutnie, w nogi z każdym krokiem wbija się mnóstwo malutkich zadr, które potem będą ropieć, a ty musisz iść i zbierać snopki rozrzucone po polu, zestawiać je. Jak wielką ulgą było koszenie kombajnem wie ten, kto wcześniej musiał brać udział w mniej zmechanizowanych żniwach. Zwożenie do stodoły, młócenie (wyobraźcie sobie taki kurz, który dociera wszędzie i przeraźliwie swędzi, kłuje i piecze), przechowywanie ziarna w odpowiednich warunkach, bo wilgoć, gryzonie. Trzeba zawieźć do młyna, a potem pieczenie chleba - czasochłonna i niełatwa sztuka. Czas, temperatura, cierpliwość. Bez drożdży, polepszaczy. Tak, ten, kto brał udział chociaż w części tego procesu, musiał szanować chleb. Nikt nie śmiał się z tego, że całowano kromkę chleba podnosząc z ziemi.
Kiedyś zszokował mnie widok wydrążonego kamienia w muzeum archeologicznym. Uświadomiłam sobie, że trzeba było tam wrzucić ziarna i trzeć drugim kamieniem tak długo, aż zetrze się na mąkę. Wyobrażacie sobie? Żeby zjeść, trzeba było porządnie się napracować! Pół biedy, jeśli było z czego, bo przecież mogło nie urosnąć.
Na wsi ciężko pracowano wytwarzając jedzenie. W mieście jeszcze ponad 30 lat temu nie było nic i być może jeszcze bardziej szanowano jedzenie. A teraz? Tak zwany statystyczny Polak wyrzuca rocznie ponad 200 kg jedzenia (z danych z 2019 roku było to 235 kg) - prawie 400 bochenków chleba! Wiesz Czytelniku, ile ważysz, więc porównaj swoją wagę do tych 235 kg wywalonego do śmietników pokarmu. Ile wielokrotności Ciebie ląduje w koszu.
Moja lekarka rodzinna powiedziała, że paradoksem tych czasów jest to, że połowa świata wyrzuca jedzenie, a połowa głoduje. Wielu biednych ludzi wstydzi się biedy, a moim zdaniem, to wstyd wyrzucać jedzenie. Owszem, pewnie niektóre już się zepsuło, ale wtedy należy zastanowić się, dlaczego się zepsuło?
Nie będę rzucać kamieniem, bo mnie też się zdarza kupić za dużo i potem coś ląduje w śmietniku, bo zjedzenie groziłoby chorobą. Biję się w piersi i wstydzę. Wstydziłam się za każdym razem, chociaż nikt nie widział, nie komentował, nie oceniał. Wstydziłam się sama przed sobą, myśląc o moich rodzicach. Zrobiłam rachunek sumienia i przede wszystkim kupuję mniej, ale też przerabiam, mrożę, konserwuję - robię wszystko, aby mniej wyrzucać.
Chleb jest przykładem, a co z warzywami, mięsem? Ile pracy i środków wymaga zwykła marchewka, ziemniak, cebula? Wystarczy kawałek gleby i torebka nasion, żeby przekonać się, że plony to nie pewnik. Wiele rzeczy może pójść nie tak, jak się nam wydawało. Hm, a może właśnie o to chodzi, że straciliśmy kontakt z ziemią? Ile śmiechu było kiedyś z żartów o amerykańskich dzieciach, które uważały, że mleko bierze się z kartonika. A teraz mamy to samo u nas. Nasze dzieci być może często uważają, że serek, chrupki, bułeczki itd. biorą się ze sklepu, a nie dużego nakładu pracy i środków. Żywność jest kolejną rzeczą i chociaż ciągle uważamy, że jest coraz droższa - widok śmietników pokazuje co innego.
Na koniec ćwiczenie. Wyobraź sobie, że pewnego dnia budzisz się i nie ma nic w sklepach. Nawet octu w “Kerfurze”. Chce się jeść i jeśli masz szczęście, jest wiosna, bo bardziej pechowa będzie późna jesień i zima. Odetnij się od rozpraszaczy i spróbuj wczuć się w sytuację. Co robisz? Macie szczęście i ktoś daje Ci nasiona. Co dalej? Co może pójść nie tak, poza tym, że teoretycznie wszystko? Na początku lat 90 XX wieku przyjeżdżali do nas ludzie z dawnego ZSRR. TIR-ami brali każdą ilość ziemniaków. Krążył taki żart po okolicy:
Rosjanin: ile u was rosną ziemniaki?
Polak: kilka miesięcy.
Rosjanin: tak długo??? U nas tylko jedną noc!
Jedni sadzili w dzień ziemniaki, a inni w nocy wykopywali. Z głodu.
Nie, nie chcę straszyć. Nie życzę nikomu głodu i biedy, ale takie ćwiczenie może pomóc doceniać to, co mamy. I nie marnować. A teraz idę przejrzeć lodówkę. Na szczęście coraz mniej się wstydzę.
-----
foto źródło: gosc.pl