Jako społeczeństwo jesteśmy przyzwyczajeni w dużej mierze do czasów sprzed internetu. Stop. Nie chodzi mi o korzystanie z wszelkich środków przekazu, mediów społecznościowych itp. Chociaż internet wszedł do masowego użytku w Polsce niespełna 20 lat temu, większość nie wyobraża sobie życia bez niego. Mamy pokolenie, które urodziło się już w dobie globalnej wioski, dorosło i nie zna życia bez netu. Mamy problem z czym innym.
W szkole, w której uczą się moje dzieci dostałam łatkę “czepialska”. O nie, nie, nie, nie jestem z tych, co to zawsze i wszędzie muszą coś wtrącić, tylko dlatego, by było “po ichniemu”. Wprost przeciwnie, z wiekiem odzywam się coraz rzadziej a liczba sytuacji, gdzie stwierdzam, że gra niewarta jest świeczki, znacząco rośnie. Czas stał się dla mnie cenny, więc interweniuję tylko wtedy, gdy napotykam na swojej drodze coś, co mocno kłóci się z logiką i jest duże prawdopodobieństwo, że prędzej czy później odczuję boleśnie konsekwencje tego.
Kilka lat temu nauczyciele i rodzice dzieci w klasie mojego syna pukali się w czoło, gdy odmówiłam podpisania zgody na udostępnianie wizerunku mojego dziecka. Przecież to tylko zdjęcia na stronie! Cierpliwie starałam się wytłumaczyć, że gdyby tak było, nie robiłabym problemu i podpisała bez gadania. Kłopot w tym, że oświadczenie było sformułowane bardzo ogólnikowo. Podpisując je, zgadzałabym się na wykorzystanie wizerunku mojego dziecka do promocji szkoły i jej działań. Niestety, nie posiadam tego pisma, więc nie mogę zacytować. Pamiętam, że długo tłumaczyłam wychowawczyni i rodzicom, dlaczego nie mogę tego podpisać. Gdybym to zrobiła, szkoła mogłaby zrobić, co jej się żywnie podoba, bo w ramach działań promocyjnych, mogłaby np. umieścić billboard z wielkim zdjęciem mojego dziecka w dowolnym miejscu i akurat szkolny płot byłby najmniejszym problemem.
Pomijam to, że wykorzystanie wizerunku kogokolwiek w taki sposób to też pieniądze. Agencje reklamowe muszą za to płacić ludziom, więc dlaczego ktoś miałby świecić swoim licem za darmo? Jest to jednak sprawa drugorzędna, bo po świecie chodzi niestety sporo świrów, co w dobie internetu staje się sporym problemem. Bez ruszania się z miejsca, można sprawdzić bardzo wiele, ustalić miejsca pobytu, stan majątkowy itp. W sprawach związanych z dziećmi musimy być szczególnie wyczuleni, bo żyjąc sobie spokojnie (mam nadzieję), mamy złudne poczucie, że wszystko jest w porządku i takie pozostanie.
Coraz częściej mówię, że nie lubię mieć racji. Mam żywą wyobraźnię, która przedstawia mi najróżniejsze scenariusze, które mogą być konsekwencją danych działań i nie lubię, gdy zaczynają się spełniać.
Jedna z mam zwróciła się ostatnio do mnie z pewną sprawą. Szkoła, bez wiedzy rodziców, nakręciła i opublikowała na youtube teledysk promocyjny. Zbulwersowana mówiła mi, że nie zgadzała się na takie działania. Podpisała na początku roku zgodę, ale wychowawczyni tłumaczyła wszystkim, że chodzi tylko o umieszczanie zdjęć na stronie szkoły.
- A czytałaś to, pod czym się podpisywałaś? - zapytałam.
- Ale wychowawczyni mówiła, że to chodzi tylko o zdjęcia na stronie - odpowiedziała.
- Nie podpisywałaś się pod słowem mówionym, tylko pisanym i nieważne jest to, co kto mówi, bo mogą obiecywać ci gruszki na wierzbie, a w swoim czasie i tak zrobią swoje. Jeśli podpisujesz się pod czymś, to ma być to napisane czarno na białym, masz znać treść i zgadzać się na to - tłumaczyłam cierpliwie.
Wychowawczyni jej dziecka nie widzi problemu. Mówi, że takie są czasy a matka czepia się i jest zacofana.
Weźmy teraz pod uwagę taką sytuację. Youtube ma ponad miliard użytkowników. Dziecko koleżanki jest bardzo ładne i doskonale widać je w tym filmiku. Nie trzeba być detektywem, by ustalić adres placówki. Czy ta niefrasobliwa nauczycielka jest w stanie zagwarantować, że jakiś zwyrodnialec trafiwszy na taki filmik nie upatrzy sobie kogoś i w przyszłości nie porwie, krzywdząc dziecko?
Interesując się kiedyś umieszczaniem zdjęć w sieci przez placówki oświatowe, pytałam znajomych mieszkających w innych krajach, jak to jest tam rozwiązane. Dostałam odpowiedzi, że albo nie udostępniają publicznie albo zdjęcia robione są z dalekiego planu. Widać sylwetki dzieci, ale nie ich twarze. Zdjęcie ma na celu pokazanie wydarzenia a nie poszczególnych dzieci. I coś takiego to rozumiem. Jeśli ktoś nie umie filmować i fotografować w taki sposób, niech nie bierze się za to.
“Mamo, nie rób afery!”
Jesteśmy rodzicami wychowanymi w innych czasach i do wielu z nas nie docierają jeszcze potencjalne zagrożenia związane z globalizacją. Często również wierzymy innym na słowo. Nie ma nic złego w zaufaniu, ale patrząc wokół, powinniśmy zdawać sobie sprawę, że może jednak warto ograniczyć je, zwłaszcza w stosunku do instytucji i placówek publicznych.
Szkoła zatrudnia ludzi, którzy mieli zajęcia z psychologii, pedagogiki, dydaktyki. Wszystko związane z dziećmi. Teoretycznie robią wszystko mając na pierwszym miejscu dobro dziecka. W życiu jak w życiu, teoria sobie, praktyka sobie. Dlatego uwrażliwiam, nie podpisujcie wszystkiego tylko dlatego, że podsuwa Wam to nauczyciel lub dyrekcja. To są Wasze dzieci i jeśli ludzie szkoleni do pracy z nimi zachowują się nieodpowiedzialnie, macie prawo nie zgadzać się na pewne działania i wyrazić to. Zgodę o udostępnianie danych i wizerunku można w każdej chwili wycofać. Niestety, pewnie nie działa to wstecz, ale uczmy się na małych błędach i zastopujmy działania, które mogą nam zaszkodzić.
Tak, wielu boi się, że przez to będą nieprzyjemności. Wezmą go za pieniacza, mąciciela, czepialskiego. Może nawet odbije się to na dziecku. Nieważne. Lepiej dostać taką łatkę niż potem opłakiwać dziecko lub mierzyć się z innymi konsekwencjami niefrasobliwości ludzi, którym pozwoliło się na tak wiele. Nie dajmy się też zastraszyć.
Może być też tak, że samo dziecko będzie męczyć rodzica, bo to przecież takie fajowe, tyle lajków, łapek w górę na youtube. Dziecko ma nierozwinięty dostatecznie mózg do oceny takich sytuacji i nie zdaje sobie sprawy z wielu rzeczy. Od tego są rodzice bądź opiekunowie, by czuwać i podejmować decyzje mając na pierwszym miejscu bezpieczeństwo dziecka.
A poza tym, ktoś widział, aby ogon kręcił psem?
Basiek May-Chang
(zdjęcie: foter.com)